26 września 2025
26 września 2025
Kiedy uczę się nowej pieśni, nie chodzi tylko o technikę czy pamięć. To oczywiście ważne, bo sumiennym ćwiczeniem oddaję cześć i szacunek Bogu, któremu należy się mój czas, poświęcenie, trud i wykuwana w tym wszystkim jakość. Stąd też powtarzanie, utrwalanie, szlifowanie, dopieszczanie. Chcę też, żeby Kościół mógł jak najłatwiej i najswobodniej nauczyć się wprowadzanego do repertuaru utworu – szanse na to zdecydowanie się zwiększają, kiedy lider i zespół, mówiąc wprost, dobrze go ogarniają już na wstępie.
Zanim to się jednak stanie, w tygodniach poprzedzających "debiut" nowej pieśni pozwalam sobie przeżyć ją głęboko sam na sam z Bogiem. Modlę się nią, chodzę z nią w słuchawkach lub głośniku, wyszukuję w Biblii nawiązujące do niej wersety, dość często nawet popłakuję i się "rozmiękczam", bo uderza mnie w każdej możliwej warstwie - tekstowej, muzycznej, teologicznej i emocjonalnej.
Natomiast kiedy staję przed Kościołem, przekierowuję się na nieco inne tory. Ta pieśń nie może być już tylko moim osobistym przeżyciem, ale stać się musi narzędziem, przez które cała wspólnota zaproszona jest do wielbienia Boga. I jak najbardziej mogą towarzyszyć temu emocje – to naturalne i piękne – natomiast ja sama nie skupiam się już na własnym doświadczaniu, a przeskakuję w tryb usługiwania z jednoczesną czujnością, obserwacją, modlitwą i pytaniem Ducha Świętego, jaką pracę chce wykonać przez ten utwór w zgromadzeniu.
To nie jest żadna sztywna zasada i naturalnie zdarza się, że i na nabożeństwie łezki mi polecą. Nie szkodzi – nie jestem przecież maszyną, która po prostu wyłączy sobie guziczek od emocji i będzie automatycznie, taśmowo produkować wykonanie setlisty. Co to, to nie! To już naprawdę wolę szczerość i kruchość współodczuwania z Bożym ludem, nawet jeśli głos ugrzęźnie w gardle, a palec ześlizgnie się z klawisza.
Najważniejsze jest mimo wszystko to, abyśmy na emocjach się nie zatrzymali. Niech nam towarzyszą, jasne! Pamiętajmy jednak, że sedno dzieje się wtedy, gdy otworzymy nasze serca i pozwolili Duchowi Świętemu dogłębnie je przemieniać. Jeśli jednym z impulsów prowadzących do tego miejsca transformacji jest nasza pieśń uwielbienia, to chwała Bogu! Wtedy nawet tygodnie przygotowań – wciąż dobre, wciąż potrzebne – bledną znaczeniowo wobec Jego cudownej obecności. Bo ostatecznie nie sama pieśń jest celem. Celem, sensem i największym skarbem jest Ten, którego wielbimy. On sam. Jezus.